Czym się różni prąd od bułki? W sumie… niczym – oprócz tego, że o ile do oszczędzania żywności nie trzeba specjalnie nikogo namawiać, to oszczędność energii wciąż jest dla wielu problematyczna
Większość osób spotkanych na ulicy potrafiłaby bez wahania okiem podać w miarę dokładnie cenę ulubionych bułek, tymczasem mało kto wie, ile dokładnie kosztuje kilowatogodzina prądu. A przecież energia elektryczna to także towar – jak kajzerka czy batonik – tyle że z gniazdka. I co ważne: towar coraz droższy, a przecież coraz bardziej uniwersalny, jeśli chodzi o swoje zastosowania. Energia, w przeciwieństwie do bułek czy batoników, towarzyszy współczesnym ludziom niemal non stop. Każde kliknięcie w laptopa, każdy kubek gorącej herbaty z elektrycznego czajnika, każdy obejrzany serial pochłania mnóstwo energii. A ta, jak każdy towar, podlega prawom rynku.
Z rachunku za prąd przeciętnego Kowalskiego można się dowiedzieć, że cena energii to nie tylko „prąd”, ale też szereg opłat – od przesyłowych po abonamentowe – oraz podatki. Co więcej, w Polsce prąd wciąż w dużej mierze produkuje się z węgla, co sprawia, że każda zużyta nad Wisłą kilowatogodzina to ok. 0,6 kg CO₂. Rocznie polskie gospodarstwo domowe emituje do atmosfery średnio 1,2 tony tego gazu, tylko z tytułu zużycia prądu.
Dlatego też każde zaoszczędzone kilowatogodziny to nie tylko mniej złotówek na fakturze, ale i 60 kg CO₂ mniej w atmosferze. Oszczędność energii jest więc nie tylko logiczna, ale i etyczna. Wystarczy nie gotować więcej wody niż potrzeba, ustawić lodówkę z dala od piekarnika, gasić światło wychodząc z pokoju. To nie rewolucja. To zdrowy rozsądek. A energia, której nie zużyliśmy – tzw. „negawaty” – to najczystsza i najtańsza energia, jaką ludzkość dysponuje.
Czy zastanawialiście się, jakie emocje towarzyszyły ludziom, gdy na początku XX wieku pojawiały się pierwsze słupy energetyczne i prąd docierał do domów?